W Kraszkowicach ludzie kopią w gminnej drodze doły głębokie na ponad półtora metra. Pracownicy firmy budowlanej nie kryją zdziwienia twierdząc, że taki cyrk widzą po raz pierwszy w życiu. – Gminę poj….. – komentuje poirytowany mieszkaniec. -Ja się pod tym podpisuje – dodaje sąsiadka.
Gmina Wierzchlas wzięła się za przebudowę ulicy Lipowej w Kraszkowicach. Czas najwyższy, bowiem do tej pory droga była w fatalnym stanie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie chaos, jaki w miniony piątek panował na placu budowy.
Gmina kazała kopać
– Na niejednej robocie już byłem, ale z czymś takim się jeszcze nie spotkałem – mówi pracownik firmy, która wykonuje remont ul. Lipowej w Kraszkowicach. Trudno się dziwić, bowiem na miejscu pracuje nie tylko firma, ale i mieszkańcy. Sytuacja wygląda dziwnie już na pierwszy rzut oka. Wykopane w ziemi przez mieszkańców dziury sięgają nawet metra i sześćdziesięciu centymetrów głębokości. Kto pozwolił ludziom prowadzić prace na gminnej działce?
– Gmina – odpowiadają mieszkańcy. I nie pozwoliła, a nakazała.
– Według mnie to należy do wodociągów, nie do mieszkańców. Kto im kazał grzebać przy wodzie? – dziwi się pracownik.
– Nawet my jako firma nie możemy przy tym grzebać – dodaje.
Ludzie pracujący na remontowanej drodze potwierdzają jak jeden mąż, że to właśnie z gminy usłyszeli, że mają złapać za łopaty i kopać.
-Wszystko ręcznie kopane, bo gmina koparki nie da. Wszystko we własnym zakresie – mówi mieszkaniec Kraszkowic, który właśnie kończył swoją część pracy. Mimo, że ludzie byli podirytowani sytuacją, praktycznie wszyscy wzięli się do pracy. Dlaczego? Zgodnie z informacją jaką otrzymali, przyłącze należy do nich i to oni będą odpowiadać za nie w razie awarii.
– Zasuwy są, tylko wcześniej jak robili to pourywali te rury. Wszystko się zasypało. Nie daj Boże jak coś pęknie, to nie ma jak zakręcić. Wcześniej była robiona droga, to wtedy poobrywali i to tak zostało – wyjaśnia pracujący na drodze mężczyzna.
– Sama obawa, że niech by się coś stało. Lepiej wykopać teraz niż później zrywać ten asfalt. My też jesteśmy na tyle świadomi, że nikt sobie nie zostawi takiej bomby – dodaje sąsiadka.
Wykonanie potężnych wykopów, które pozwoliły dostać się do zaworów na głównej nitce wodociągu nie było łatwe. Mieszkańcy musieli przekopać się między innymi przez stertę kamieni. Poza łopatami korzystali także z kilofów. W końcu jednak się udało i pokaźnych rozmiarów doły pokazały się na remontowanej drodze.
Ludzie ostro wzięli się do pracy. W wykonanych wcześniej wykopach próbowali sprawdzić, czy odnalezione pod ziemią zawory w ogóle da się odkręcić. Cała instalacja, jak i większość przyłączy powstało w latach 80-tych. Chcąc odkręcić zawory mieszkańcy spryskiwali je chemikaliami.
– Dla mnie to budzi wątpliwości, bo my dotykamy zaworu na głównej nitce. To powinna gmina robić, bo my jakimś WD polewamy, żeby to ruszyć. Jak to się dostanie do wody, to kto za to odpowie? My zatrujemy praktycznie całą wioskę – podnosi jedna z mieszkanek. Podobne obawy mają wszyscy, którzy w piątek po południu wykonywali prace na ulicy Lipowej.
– Pracownicy pierwszy raz się spotkali z tym, że my jako osoby fizyczne możemy sobie grzebać w wodociągu. Może być przecież tak, że na przykład ja będę szalona i mogę zatruć sąsiadów. A jak wpuszczę tam jakiegoś wąglika czy coś? – pyta retorycznie nasza rozmówczyni.
Mieszkańcy Kraszkowic nie szczędzili słów krytyki wobec władz, które ewidentnie nie panowały nad sytuacją.
– Dzieje się taki cyrk, bo niech pan zobaczy, robią drogę. Ja się za bardzo na tym nie znam. Ma być asfalt, ale mniejsza z tym. Teraz się okazuje, że my we własnym zakresie te zawory, które mamy z wodociągu do domu, musimy odkopać – irytuje się mieszkanka.
Każdym cyrkiem jednak ktoś musi kierować. Z wskazaniem osoby odpowiedzialnej za całe zamieszanie nikt z pracujących przy drodze nie miał problemu.
– Dzwonię do pani Dury do gminy i mówię tak; pani Sabino, co z tymi zasuwami? Ona mówi: pani drogę robią i pani się nie interesuje? Ale moment, ja pracuję po 12 godzin. Ja nie będę wieczorem o 21 latać po sąsiadach i się pytać. Robią drogę, ale to gmina robi, nie ja – relacjonuje kobieta.
Urzędnicy zaskoczeni
Po zapoznaniu się z niecodzienną sytuacją, jaka miała miejsce w Kraszkowicach natychmiast udaliśmy się do urzędu. Sekretarz gminy, zazwyczaj bardzo dobrze zorientowany w tym, co dzieje się na jej terenie tym razem nie krył zaskoczenia.
– Pierwsze słyszę – mówi Leszek Gierczyk zapytany o przyczynę tego, że mieszkańcy robią potężne wykopy na gminnej działce. Sekretarz kieruje nas do Sabiny Dury odpowiedzialnej za wodociągi w gminie Wierzchlas, a sam udaje się do wójta by zgłębić temat.
Sabina Dura natomiast ma tego dnia ręce pełne roboty. W pokoju numer cztery właśnie rozmawia z jedną z mieszkanek Kraszkowic, która domaga się wyjaśnień w tej samej sprawie.
– Mają położyć asfalt, a wy wiecie, że macie zasuwy, żeby wam nie przykryli, bo to jest wasze. Dlatego konserwator tam poszedł. Przecież widzicie, że będą kładli asfalt – wyjaśnia interesantce.
Jak mówi dalej, konserwator został wysłany na ulicę Lipową z informacją, że każdy ma odszukać sobie zasuwę i doprowadzić ją do takiego stanu, aby nie była zasypana i przez to niewidoczna.
– Trzeba to odkryć i musi być obudowa tej zasuwy. Jak pani robiła to czemu pani tej obudowy nie założyła? – pyta Dura.
– Jak państwo robiliście tą drogę, już kilka razy była zrywana. Wszystko zostało zerwane i to jest zasypane – wyjaśnia mieszkanka ulicy Lipowej.
Pracownica urzędu jednak dalej upiera się, że zasuwy mają zakupić i założyć mieszkańcy.
– To dziwnie wygląda, bo droga należy do gminy i są po metr sześćdziesiąt dziury kopane przez mieszkańców w tej działce – informujemy.
– Ale jak przez mieszkańców? – pyta Sabina Dura – każdy szuka swojej obudowy. Szukają, bo mają popsutą zasuwę i muszą ją naprawić.
Atmosfera w pokoju numer cztery, gdzie odbywa się rozmowa staje się coraz bardziej gorąca.
– Przepraszam, to ja sobie zepsułam tą zasuwę? – pyta mieszkanka Kraszkowic.
Sabina Dura natomiast dopytuje, kto kopał na metr sześćdziesiąt.
– Wczoraj jak przyjechałam z pracy, to sąsiad przy sąsiedzie wkopuje się na taką głębokość – informuje mocno już poirytowana kobieta, która próbuje wyjaśnić sprawę.
– Każdy ma klucz do swojej zasuwy. Raz w roku powinien sobie przekręcić i sprawdzić czy jest czynne. Teraz załóżmy, że jest awaria na przyłączu, czy pani nie płaci za wodę. Ja chcę odciąć tą wodę, bo takie są prawa – mówi Sabina Dura i od razu spotyka się z ripostą swojej rozmówczyni.
– To ja mam zrobić tą studzienkę, konserwować a pani ma służyć tylko do odcięcia wody jak ja nie będę płacić? To jest śmieszne – rzuca kobieta i wychodzi.
Wbrew temu, co twierdzą pracujący w Kraszkowicach ludzie, Sabina Dura zapewnia, że przy wykonywaniu wykopów mogli oni skorzystać z pomocy operatora koparki.
– Ten pan, może 15, może 20 po 11 dzwoni, że on natychmiast chce koparkę. Dzwonię do konserwatora i mówi, że jak skończą jedno, to przyjadą. Dzwonie znów do tego pana i mu mówię, a on mi odpowiada: „ ja już nie chcę koparki, sam sobie wykopałem, bo jestem górnikiem” – twierdzi.
O ile z wykopami mieszkańcy poradzili sobie sami, o tyle pojawił się problem zasypania wykopów, które przez swoją głębokość mogą stwarzać zagrożenie. Sabina Dura dzwoni więc do mężczyzny, który według niej zrezygnował z pomocy przy kopaniu.
– Pan już zasypał ten dół? Mogę wysłać tam koparkę – zapewnia Dura.
– Jak to zalał pan betonem? – pyta słysząc odpowiedź mieszkańca Kraszkowic.
Jak się okazuje mężczyzna żartował i tak, jak samodzielnie wykopał dziurę, tak też własnoręcznie ją zasypał. Sabina Dura twierdzi, że nakazanie mieszkańcom odkopania zasuw miało na celu tylko ich dobro. Są one bowiem ich własnością i w razie awarii to właśnie oni poniosą odpowiedzialność, gdy nie będzie dostępu do zaworów. To jednak nie jedyny powód.
– Gdyby przyszło mi zamknąć komuś wodę, to ja bym nie miała możliwości – mówi.
Sprawa wyjaśniona? Nic bardziej mylnego
Po obszernym wyjaśnieniu sprawy przez pracownice urzędu wracamy do sekretarza. Leszek Gierczyk także już zdążył zapoznać się z problemem.
– Zasuwy rzeczywiście należą do mieszkańców. Oni powinni je sobie wyprowadzić, natomiast czy przy takich pracach nie powinno być jakiegoś nadzoru? To są naprawdę głębokie wykopy – pytamy sekretarza.
– Z jednej strony ludzie dawno powinni to sobie wyprowadzić. Do tej pory to była droga gruntowa. W razie awarii bez problemu można było się tam dokopać. Moim zdaniem tu jest błąd takiej koordynacji bardziej. Pani z wodociągów ma lepszą wiedzę, ma dokumentację, tam powinny być te zasuwy uwzględnione. To są stare rzeczy i nawet niektórzy właściciele nie wiedzą gdzie to mają. Porozmawiam jeszcze z panią Sabiną, z szefem, żeby wzmocnić nadzór naszych wodociągów nad tym wszystkim – zapewnia Gierczyk.
Całego zamieszania można było uniknąć. Wystarczyło wcześniej poinformować mieszkańców, że będą musieli wykonać tego typu prace.
– Tutaj w trakcie prac pewnie wyszły te problemy z zasuwami. Może rzeczywiście z naszej strony powinniśmy przewidywać pewne sytuacje, chociaż nie do końca zgodnie z prawem były te zasuwy w drodze umieszczone, bo to nie jest miejsce na takie instalacje – mówi Leszek Gierczyk.
Kiedy wszystko wydaje się już jasne wracamy do Kraszkowic. Wykopy są już zasypane. Część zasuw jest odsłonięta. Z ziemi wystają także rury, które wkopali mieszkańcy. Okazuje się jednak, że to wcale nie koniec. Samo odkopanie zaworów i umieszczenie w ziemi prowadzących do nich rur nie rozwiązuje problemu. Przy naszej drugiej wizycie na ulicy Lipowej dowiadujemy się w czym tkwi problem. Otóż termin zasuwa, który pojawiał się zarówno na placu budowy, jak i w urzędzie był niejednokrotnie błędnie rozumiany. Nawet Sabina Dura, kiedy pokazaliśmy jej zdjęcie potwierdziła, że widnieje na nim zasuwa. Tymczasem był to zawór. Zasuwa natomiast to metalowy kielich, który zakłada się na prowadzącą do zaworu rurę. Dodatkowo, jak wyjaśnili nam obecni na miejscu pracownicy firmy remontującej drogę, element ten należy zalać betonem.
– Ja sobie nie wyobrażam, żeby mieszkańcy sami to zrobili. To trzeba wypoziomować, do tego potrzebni są fachowcy – mówi jeden z pracowników.
Część mieszkańców była przekonana, że wyprowadzając rurę z wykopu zakończyli swoje prace. Tymczasem firma nie rozpocznie asfaltowania, jeżeli zasuwy nie znajdą się na swoich miejscach.
Problem, jak zapewnia sekretarz gminy Wierzchlas, został już rozwiązany. Zasuwy zostały odnalezione. Tu gdzie ich brakuje zostaną zakupione i zainstalowane nowe. Obędzie się bez zalewania betonem i poziomowania.
– To już nie ta technologia. Wystarczy zakupić odpowiednie elementy i je zainstalować. Mieszkańcy mogą zrobić to sami, albo poprzez pracownika gminy – wyjaśnia Leszek Gierczyk. To z pewnością dobra wiadomość, bowiem prace przy remoncie nie opóźnią się przez problem z zasuwami. Pytanie natomiast czy nie można było tak od razu?
***
Nie ulega wątpliwości, że przyczyną całego zamieszania, jakie miało miejsce w Kraszkowicach jest brak porozumienia. Mieszkańcom przekazano, że mają coś odkopać. Ci mimo, że mocno poirytowani wzięli się do pracy nie do końca wiedząc dlaczego mają kopać w gminnej działce. Jedni byli świadomi, że zasuwy są zerwane i będą musieli musieli włożyć trochę pracy w ich odnalezienie, czy zamontowanie. Inni nie do końca byli świadomi czego gmina od nich oczekuje. Fakt, że to właśnie osoby prywatne odpowiadają za swoje przyłącza niewiele tu zmienia. Trudno bowiem dziwić się, że widząc mieszkańców kopiących potężne doły i grzebiących przy wodociągu, całe zdarzenie wielokrotnie nazwano cyrkiem. Nikt oczywiście nie sugeruje, że gmina powinna pokryć koszty prac, z pewnością powinna jednak ułatwić mieszkańcom ich wykonanie. Władze na pewno nie powinny dopuścić do tego, aby osoby fizyczne wykonywały tak głębokie wykopy w gminnej działce bez jakiegokolwiek nadzoru. „Grzebanie” przy głównej nitce wodociągu także budzi wątpliwości. Na niewiele zdaje się także tłumaczenie, że coś zostało wykonane dawno, czy zwyczajnie źle. Od czegoś w końcu są władze i pracownicy gminy i trudno oczekiwać, żeby przeciętny „Kowalski” ewidencjonował wodociągi. Pozostaje mieć nadzieję, że nie tylko człowiek, ale i władza uczy się na błędach i jedynym cyrkiem, jaki do gminy Wierzchlas zawita będzie taki z akrobatami czy klaunami. Nie zaś z urzędnikami w rolach głównych.
Marcin Stadnicki
współpraca Anna Pawełczyk
fot. Anna Pawełczyk