Quantcast
Channel: KULISY POWIATU
Viewing all articles
Browse latest Browse all 7000

Daliśmy córce dom, a ona nas wyrzuciła

$
0
0

Irena i Zbigniew Kanosiowie z Katarzynopola oddali swojej córce wszystko; dom, budynki gospodarcze, pole. Nawet przez myśl im nie przeszło, że będzie chciała się ich pozbyć… z domu i własnego życia.

”No i zaczęło się jak wyszła za cwaniaka z Walkowa…”
Kilkanaście lat temu Irena i Zbigniew Kanoś przepisali swojej nastoletniej wówczas córce dom i ziemię. Już wtedy Irena zaczęła chorować na serce.  W trudzie wychowała sześcioro dzieci, trzech synów i trzy córki. Wraz z mężem zdecydowała się przepisać swój dorobek. Dlaczego akurat najmłodszej z córek?
– Magda sprawiała problemy wychowawcze, nie za bardzo chciała się uczyć… Chcieliśmy ją z mężem jakoś zabezpieczyć na przyszłość – wspomina Irena Kanoś.
Wtedy darowizna wydawała się dobrym rozwiązaniem, zarówno dla córki jak i rodziców. Niestety nie zaznaczono w umowie dożywotniego prawa do zajmowania mieszkania przez darczyńców. Dziś okazuje się, że był to wielki błąd. Przynajmniej dla państwa Kanoś.
– No i zaczęło się jak wyszła za cwaniaka z Walkowa… – opowiada matka Magdy.
Irena Kanoś twierdzi, że to mąż Magdaleny miał na nią zły wpływ. Zaraz po ślubie przeprowadziła się do męża Marcina P., z którym do dziś mieszka w Walkowie, gm. Osjaków.
– Miała tam iść na trzy miesiące, ale już nigdy nie wróciła – wspomina Irena. Rodzicom dziewczyny trudno było zaakceptować taką sytuację – to oni jej ziemię i dom przepisali, a ta poszła na cudze? Wtedy postanowili – musimy jej to odebrać, unieważnić przepisanie majątku. Nie dosyć, że cofnięcie decyzji okazało się niemożliwe, to jeszcze córka, dowiadując się o zamiarach ”ojców”, zadowolona być nie mogła. Razem z mężem ograniczyła więc kontakty z rodzicami, do minimum.

2400 zł miesięcznie za ruinę
Dom Magdaleny P., w któym do niedawna mieszkali jej rodzice, to praktycznie ruina. Budynek mały, niedocieplony, zniszczony, budowany tak dawno, że nikt już nie pamięta nawet kiedy. W środku kuchnia, schowek, dwa małe pokoiki, w tym jeden zamknięty na klucz, bo to Magdy i jej męża. Toalety i łazienki nigdy tu nie było. Wychodek jest za budynkami gospodarczymi, a w sypiącej się obórce państwo Kanoś urządzili sobie małą łazienkę. Tyle tylko, że nie mają do niej dostępu, bo jak mówi Ierena, zięć zamknął ją na kłódkę, a w małym okienku powiesił kartkę z komuniaktem pisanym drukowanymi literami ”Pomieszczenie gospodarcze. Wstęp wzbroniony. Właściciel”. Podwórko ogrodzone starym, rozlatującym się płotem, w którym ”co czwarta” sztacheta jest cała. A na nim parę kurek, pies uwiązany na łańcuchu i dwa koty. Niby niewiele, a jednak dla Ireny i jej męża wartość nadrzędna – to małe gospodarstwo, ten skromny budynek od niemal zawsze nazywali swoim domem. Domem, bez którego trudno im wyobrazić sobie choćby rok, miesiąc, dzień… Ale nie ma wyjścia, bo jak twierdzi Irena, córka dostała od nich chałupę, a teraz chce się ich pozbyć.
– Na początku zaczęli nas szantażować żądaniem pieniędzy – wspomina. – Kazali nam płacić po 750 zł czynszu na miesiąc. Potem córka założyła nam sprawę o wydalenie nas stąd. I wygrała, no przecież to prawnie jest teraz jej. Na szczęście sąd pozwolił nam tu mieszkać, dopóki nie dostaniemy mieszkania socjalnego.
Irena Kanoś wyciąga z teczki dokument, który otrzymała od zięcia Marcina P. W piśmie czytamy: ”Nakładam czynsz do pozwanych do czasu sporządzenia stosownego aktu na 2400 złotych…miesięcznie”.
– Żądanie od nas czynszu to szczyt bezczelności – mówi Irena. – A zaproponowanie tak wysokiej kwoty za stary, zniszczony dom, na dodatek od własnych teściów, to barbarzyństwo!
– I co nie płacili państwo tego czynszu córce i zięciowi?
– Chyba pan żartuje. Ja miałabym płacić za mieszkanie we własnym domu, który tymi rękami budowałam. Nigdy się na to nie zgodzę… – stwierdza.

”Fora ze dwora…”
Czas czekania na mieszkanie socjalne okazał się bardzo przykry i burzliwy… Irena zachowanie córki Magdaleny i jej męża Marcina, wprost nazywa znęcaniem psychicznym i fizycznym. Z ogromnym żalem wylicza przykre zdarzenia, ktore miały ją spotkać.
– Zaczęło się ponad rok temu. Córka wyjechała do pracy za granicę. Zięć nam zabrał ciągnik, maszyny, rekultywator, piłę. Myślałam, że jak to w rodzinie, wezmą, bo im potrzebne i oddadzą. Nie oddali.
Ostatni rok Irena wspomina bardzo dramatycznie. Te kilkanaście miesięcy nazywa koszmarem, w którym ona i jej mąż byli ofiarami, a jej rodzona córka i zięć oprawcami.
– Zaczęli obydwoje walić w stół, krzyczeć, ryczeć! Nie wiedziałam co się dzieje, pomyślałam, że może pijani.
Kazali jej zabrać ciuchy z jednego z pokoi, a potem go zamknęli. Zadzwoniła na policję. Funcjonariusze zrobili notatkę i odjechali. Po tygodniu Irena poszła zarobić przy chrzanie.
– Wróciłam dopiero wieczorem. Drzwi do domu były zamknięte. Wymienili zamki i siedzieli w stodole, śmiali się ze mnie. Potem mnie zaszantażowali, że dadzą mi klucz, ale muszę podpisać, że się wyprowadzę. Zadzwoniłam znów po policję, kazali córce otworzyć drzwi do domu. To  było w grudniu. Otworzyła drzwi, ale klucza nie dostaliśmy – mówi łamiącym się głosem.
Irena nie może spać. Trudno jej uwierzyć, że własna córka chce się jej pozbyć z domu.
– Oddałam jej wszystko, a teraz ona każe mi brać łachy pod pachy i fora ze dwora. Jak można tak postąpić z włąsną matką – pyta zrozpaczona.

”Cóka mnie dusiła, a potem złamała mi rękę…”
Kanosiową boli nie tylko fakt, że córka nie chce jej w domu, który odziedziczyła, ale przede wszystkim to, że miała podnieść na nią rękę.
– Córka kiedyś w nerwach chwyciła mnie za gardło. Jest wyższa ode mnie i silniejsza – drżącym głosem wspomina zajście Irena. – W tym czasie jej mąż pozdejmował skrzydła z drzwi. Uwolniłam się i zadzwoniłam na policję, ale powiedzieli, że może robić przy drzwiach co chce, bo to jest jego mieszkanie. Dali pouczenie, sporządzili notatkę i pojechali.
To nie był ostatni raz, jak Irena wzywała policje. Jej zdaniem takich sytuacji było więcej.
– Kiedyś córka przyjechała i powiedziała mi ”już się tutaj długo nie będziesz plątała, do sądu z tym pójdę” i wtedy mnie pchnęła, przewróciłam się i ręką uderzyłam o szafkę – opowiada Irena, wskazując dokładnie miejsce zdarzenia. – Złamała mi rękę, przez osiem tygodni nosiłam w gipsie. Mało tego, jak ją poprosiłam, żeby pomogła mi wstać, to zamiast za zdrową rękę, to za tą złamaną zaczęła mnie ciągnąć z całych sił. Ja wtedy wyłam z bólu! – opowiada, nie mogąc powstrzymać łez.
Na ręce Ireny widoczny jest ślad po złamaniu. W obdukcji podpisanej i opieczętowanej przez lekarza specjalistę czytamy: ”Została pchnięta przez córkę, po czym upadła, uderzając głową o futrynę. (…)Upadła na lewą rękę. Po urazie przyjechała do szpitala, gdzie została przyjęta na Oddział Urazowy, była operowana. Rozpoznanie: złamanie wieloodłamowe dalszej nasady kości promieniowej lewej z przemieszczeniem”.
O złośliwościach ze strony córki i zięcia Irena może długo opowiadać, m.in. o przeciętym sznurku do prania, wyrzuconych do wody dobrych jeszcze butach, o poporzebijanych kołach od roweru, o groźbach wywiezienia w worku…
Miarka się przebrała w poniedziałek, 3 października. Wówczas Kanosiów spotkała kolejna przykrość ze strony zięcia.
– Od poniedziałku żyjemy bez prądu – mówi bezradna Irena. – Przyjechali, odłączyli na jego polecenie. Przecież tak nie da się żyć. Telefon ładuje u sąsiadów, siedzimy przy świeczkach. Nie mogę pojąć po co to zrobił? Nie mamy wyjścia, musimy się stąd wynosić – dodaje, chowając głowę w dłonie.

”To teściowa zatruwa nam życie…”
Zięć Ireny, Marcin P. podaje zupełnie inną wersję zdarzeń. Stanowczo zaprzecza, że wyłączył prąd teściowej. Uważa, że ona nie płaci rachunków i dlatego ją odcieli. Na pozostałe opowieści Ireny reaguje śmiechem. Twierdzi, że to ona wszystko wymyśliła i utrudnia im życie. Według niego Irena Kanoś ma problemy z chorym mężem, z którymi nie może sobie poradzić i przez to wymyśla takie historie. Mówi, że to ona włóczy ich od 11 lat po sądach. Marcin P. uważa też, że przepisali ziemię na córkę, aby ta, uzyskując 18 lat płaciła za nich wszystkie rachunki. Przypomina także sprawę o odebranie darowizny, po której, jak twierdzi, zupełnie odcięli się od teściów. Mówi, że jego dzieci nie mają kontaktu z dziadkami, ponieważ uważa, że nie są oni na tyle odpowiedzialni, aby zajmować się wnukami. Dodatkowo jeden z synów musi chodzić do psychologa, ponieważ podobno dziadkowie narażają go na ciągły stres.
Marcin P. mówi też o swoich chorobach, astmie i innych dolegliwościach, które nie pozwalają mu, w jego ocenie, na podjęcie pracy w jakimkolwiek zakładzie. W związku z tym pozostaje mu rolnictwo. Dlatego przyjeżdża do teściów, aby uprawiać ziemię. Twierdzi, że zawsze musi mieć jakiegoś świadka, bo jak tylko pojawia się na podwórku, Irena wzywa policję. Na pytanie, czy chcą przeprowadzić się do Katarzynopola, domu rodzinnego Magdaleny, odpowiada twierdząco. Powodem przeprowadzki ma być to, że w domu, w którym obecnie mieszkają jest ciasno, ponieważ dzielą go z bratem Marcina i jego matką.
Magdalena P. o sprawie wypowiada się w podobnym tonie jak jej mąż. Z płaczem odpiera wszystkie ataki matki.
– Nie rozumiem swojej mamy. Dlaczego ona tak postępuje? – drżącym głosem pyta Magdalena P. – Bawi się nami, wymyśla. Założyła mi sprawę za złamanie ręki, a sama sobie ją złamała. W życiu nie zrobiłabym jej krzywdy! Przez osiem lat się nie odzywałyśmy, a tu nagle buch! Zaczęło się, ciągłe wzywanie policji. To jest naprawdę chory temat. Nie mogę tego zrozumieć, nie mogę zrozumieć dlaczego własna matka chce zniszczyć mi życie?! Bardzo mnie to boli, a najbardziej to, że na tym wszystkim cierpią moje dzieci – kończy szlochając Magdalena P.

Bliźniak, który nie istnieje
Dziennikarze chcąc osobiście porozmawiać z Marcinem P. jadą do Walkowa. Z domu, w którym mieszka, wychodzi mężczyzna, w zaniedbanym odzieniu – ma na sobie jedynie koszulkę i kalesony. Przedstawia się jako brat Marcina i zapewnia, że ten nie będzie z nami rozmawiał.
Następnego dnia dziennikarze Kulis ponownie jadą do Walkowa. Na posesji pojawia się ten sam mężczuzna, znów przedstawiając się jako brat Marcina. Wygania reporterów z podwórka i poleca zajmowanie się ważniejszymi sprawami niż rodzinne brudy.
W przeddzień wydania gazety, do redakcji w Wieluniu wpada mężczyzna. Przedstawia się jako Marcin P. Pokazuje dziennikarzom film z przeprowadzki teściów i oskarża policję o nieskuteczne działania. Uważa, że nic nie zrobili, kiedy jego teściowa wyrywała drzwi z futryn. Na filmiku jednak niewiele widać. Obraz przysłania barierka, a za nią znajduje się samochód policji. Marcin P. jest arogancki, kilkakrotnie grozi dziennikarzom sądem i wychodzi z redakcji.
Okazuje się, że Marcin P. i mężczyzna, który rozmawiał z dziennikarzami na podwórku w Walkowie są jak dwie krople wody.
– Jak to możliwe, że wygląda pan dokłądnie jak pana brat?
– Mam brata bliźniaka. Nie wiedziała pani?
Okazuje się jednak, że to kłamstwo. Marcin P. chciał oszukać dziennikarzy, udając wcześniej własnego brata. Potem kłamał podając, że on i brat są identyczni, bo są bliźniakami.
O tym, że Marcin P. z Walkowa nie ma brata bliźniaka dziennikarze dowiadują się z kilku źródeł. Mówią o tym mieszkańcy, gminni urzędnicy, a nawet sam sołtys Walkowa.
– Marcin P. (tu pada pełne nazwisko) nie ma brata bliźniaka. Ma bliźniaka, ale chyba w głowie – domyśla się sołtys.
Dziennikarze ponownie dzwonią do Marcina P. próbując dowiedzieć się dlaczego chciał ich oszukać.
– Dlaczego pan kłamie, że ma pan brata bliźniaka?
– Wie pani, to taki zabieg dziennikarza śledczego.
– Jak to? Dziennikarzami jesteśmy my, a pan jedynie bohaterem artykułu.
– (nastaje kilkunastosekundowa cisza) Science fiction… Nara – urywa rozmowę Marcin P.

W Katarzynopolu żałują Kanosiów
Sąsiedzi rodziny Kanoś znają ich sytuacje. Wiedzą, że w domu nigdy się nie przelewało, ale zawsze prawie wszyscy trzymali się razem. Mówiąc prawie wszyscy, mają na myśli jedną z córek, która wyraźnie odcięła się od matki i rodzeństwa. Nie da się ukryć problemów rodzinnych, zwłaszcza, że w domu Kanosiów często interweniowała policja. Mieszkańćy Katarzynopola szczerze żałują Ireny i Zbigniewa. Na tyle szczerze, że w rozmowie z dziennikarzami w oczach wielu z nich pojawiają się łzy.
– Dziwne, że chcą wyrzucić własną matkę z domu – mówi jedna z sąsiadek. – Szkoda, naprawdę bardzo mi szkoda tej kobiety. Wychowała szóstkę dzieci. Pozostała piątka szanuje ją, odwiedza, zawsze przyjeżdża na imieniny, a z tą jedną nie mogą się dogadać. Mnie jest bardzo przykro, bo Irenka musi się przeprowadzić. Przecież ona ma już swoje lata, ma rozrusznik w sercu. Nie wiem jak ona to przeżyje? Jej mąż jest strzępkiem nerwów. W tej sytuacji on dostał jakiegoś bzika, a to taki fajny i pracowity chłop…  – urywa z płaczem kobieta.
Większość sąsiadów nie może zaakcpetować decyzji córki, która przecież dostała od rodziców dom, a teraz tego domu chce ich pozbawić.
– Oni żyją w zgodzie z piątką dzieci, a z tą jedną mają cały czas problem – zauważa inna sąsiadka. – Ten ojciec już się rozchorował na tle nerwowym. Nie ma się co dziwić. Ona też ma wstawiony rozrusznik serca. Ciężko będzie im to przetrwać. To są normalni ludzie, ze wszystkimi zawsze żyli w zgodzie. Myślę, że wpływ na ich córkę miał jej mąż. Tak wszyscy mówią. Wina chyba jest po jego stronie – ocenia kobieta.

Mieszkanie od gminy rozwiązaniem konfliktu?
wojt-zofia-kotynia-1W piątek, 7 października, Irena i Zbigniew Kanoś otrzymali nowe mieszkanie socjalne, które przyznała im gmina.
– Ci państwo otrzymali klucze do mieszkania przy szkole w Radoszewicach – informuje Zofia Kotynia, wójt gminy Siemkowice. – O lokal dla nich ubiegała się ich córka z mężem i sami zainteresowani. Sprawę poznałam tak naprawdę w tym roku. Mieszkanie jest już gotowe. Na pewno nie powinni narzekać na warunki, ponieważ jest odremontowane i w bardzo dobrym stanie – podkreśla Kotynia.
Problem został rozwiązany? Nic podobnego. Irena chowa głowę w dłonie i głośno płacze…
– Ja tam nawet nie zasnę – panicznie boi się nowego miejsca. – To mieszkanie jest naprawdę bardzo ładne, ale co z tego. Moje miejsce jest tu, tu jest mój dom. To skończy się tragedią dla mnie, czyli trumną. Nie wiem, czy to przeżyję. Ale jeśli nie, to oni będą się cieszyć. Oj będą się cieszyć, że umrę i już nigdy nie będą musieli się mną przejmować… – urywa.
W sobotę, 8 października, rodzina Kanoś przeprowadziła się do Radoszewic. Niestety, przeprowadzka nie była spokojna. Tym razem także musiała interweniować policja. Irena twierdzi, że Marcin P. nie chciał otworzyć drzwi do łazienki, aby mogli zabrać swoje rzeczy, dlatego je wywarzyli. Marcin P. był na miejscu. Mówi, że chciał otworzyć drzwi, ale teściowa zdemolowała dom, zabrała wszystko co się dało.
– Mieliśmy dwa zgłoszenia z Katarzynopola – informuje Mieczysław Botór, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Pajęcznie. – Jedno z powodu braku dostępu do własnych rzeczy, a drugie z powodu uszkodzenia mienia, a konkretnie drzwi. Trwa postępowanie w tej sprawie – dodaje.
Irena Kanoś czuje się zmuszona do tej przeprowadzki, a nawet więcej, czuje się wyrzucona z własnego domu i to przez rodzoną córkę i jej męża.
Dom należy do Magdaleny P. i ta ma prawo robić z nim co chce. W akcie darowizny nie zaznaczono, że rodzice mają prawo mieszkać w nim aż po grób. Pytanie tylko, czy mogli spodziewać się, że ich dziecko im na to nie pozwoli?

Izabela Kuźnik,
Sławomir Rajch
fot.: Sławomir Rajch


Viewing all articles
Browse latest Browse all 7000

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra